Lost
Frequencies - Reality
23 stycznia 2013, godzina
8:50
Oslo
Jedni marzą o milionowej wygranej w
loterii, drudzy o długich egzotycznych wakacjach, jeszcze inni pragną żyć długo
i szczęśliwie. A ja? Ja chciałabym po prostu, żeby Norman przestał być pierwszą
osobą, której głos słyszę rano.
- Na głowę upadłeś? – mruknęłam,
zalewając kawę wrzątkiem. – Żadne szanujące się medium nie wyśle dziennikarzy
na konferencję zapowiedzianą z trzygodzinnym wyprzedzeniem. No chyba, że
zadowala cię obecność tych pseudo-żurnalistów z Dagbladet.
-
To jest sprawa o morderstwo – odparł Norman. – W dodatku głośna na całą
Norwegię.
-
Sprawa o morderstwo randomowej dziewczyny, a nie członka rodziny królewskiej!
Czasem Norman był tak samo pewny
siebie, jak głupi. Słuchając go, miałam niepohamowaną ochotę walnąć głową w
stół i umrzeć z bezradności. Jednak w obliczu faktu, że mój stół od przeszło
dwóch miesięcy leżał w kącie kuchni, zapakowany w ten sam katon, w który
włożyli mi go w Ikei, jedyną możliwą formą wyrażenia dezaprobaty w stosunku do
normanowego niemyślenia był solidny cios otwartą dłonią w czoło. Zanim zdążyłam
się powstrzymać, zamachnęłam się ręką, w której trzymałam czajnik, tak że
strumień gorącej wody chlusnął mi na stopę. Zaklęłam, a w słuchawce usłyszałam
oburzone ‘Ada’.
- Gdzie ty w ogóle chcesz to zrobić? –
zapytałam, włożywszy poparzoną nogę do zlewu.
-
Na Vikersundbakken – powiedział Norman takim tonem, jakby zorganizowanie na
skoczni teatrzyku dla mediów było najprostszą rzeczą pod słońcem.
-
Ty się chyba z krzesłem na mózgi pozamieniałeś. – Coraz bardziej popadałam w
przekonanie, że z Ibsenem jest coś nie tak. – Za kilka dni są jakieś zawody,
oni tam trenują! Nikt nie udostępni ci skoczni na pogaduszki z dziennikarzami!
-
A chcesz się założyć? – zapytał chłodno Norman, po czym zakończył połączenie.
-
O roczną wypłatę – mruknęłam w odpowiedzi na dobiegający z słuchawki przerywany
sygnał.
23 stycznia 2013, godzina
12:00
Vikersund
Odwieczną zagadką pozostanie dla
mnie odpowiedź na pytanie: jak mu się to udało? No bo fakt był niezaprzeczalny –
siedziałam przy stole w jednym z pomieszczeń pawilonu należącego do terenu
mamuciej skoczni w Vikersund, przed sobą miałam tłum podekscytowanych
dziennikarzy, a kątem oka dostrzegałam czerwone światełko nagrywającej wszystko
kamery. Zerknęłam na siedzącego obok Normana. Ubrany w swój najlepszy garnitur
wyglądał na jeszcze bardziej zadowolonego z siebie niż zwykle. I jeszcze
przystojniej niż zwykle…
Krzesło po prawej stronie Normana
zaszurało po podłodze. Starszy mężczyzna podniósł się z miejsca i odkaszlnął.
Kiedy wyciągnął swoją pomarszczoną rękę po mikrofon, w sali rozległy się
pojedyncze śmiechy. Uznałam je za wystarczający dowód na to, że Ibsen zaprosił
na konferencję stado lumpendziennikarzy.
Henning Holtaas objął stanowisko
rzecznika policji w Oslo ponad pół wieku temu. Był stary, zasuszony jak orzech
włoski, a swoje białe włosy zaczesywał na pożyczkę, ale język miał wciąż równie
cięty co przed pięćdziesięcioma laty. Podczas każdej prowadzonej przez niego
konferencji czekałam ze zniecierpliwieniem, aż ktoś zajdzie mu za skórę.
Holtaas potoczył po twarzach
siedzących spojrzeniem swoich czujnych błękitnych oczu. Z wyrazu jego twarzy
wyczytałam, że większość z nich widzi po raz pierwszy w swoim długim życiu.
Mogłabym wstać i przybić z nim piątkę.
- Witam na konferencji prasowej
zorganizowanej w związku z morderstwem popełnionym na Ingrid Eriksson.
Podekscytowane szepty wypełniły
salę, padło kilka pytań. Żenada. Holtaas
zignorował to nagłe poruszenie i nie przerywał swojej wypowiedzi. Kiedy mnie przedstawił, ledwo widocznie
skinęłam głową.
- Dzień dobry państwu – przywitał
się Norman, kiedy nadeszła jego kolej. – Dziękuję bardzo za przybycie, pomimo
że informacja o zorganizowaniu konferencji dotarła do państwa przed kilkoma
godzinami.
Przewróciłam teatralnie oczami. Zaprosił
na konferencję bandę gówniarzy i miał zamiar udawać, że przemawia do
profesjonalistów. Typowy Ibsen. Jeszcze nigdy nie byłam świadkiem normanowego
przyznania się do błędu. Z każdym kolejnym jego słowem chciałam z zażenowania
schować się pod stołem. Czułam, że tracę czas. Choć starałam się jak mogłam,
nie byłam w stanie skupić uwagi na tym, co mówił Norman. Może dlatego poczułam
się zupełnie zaskoczona, kiedy mój mózg zarejestrował, że Ibsen w końcu
przestał się płaszczyć, a mikrofon przejął Holtaas.
- Teraz głos zabierze naczelnik
wydziału śledczego prokuratury okręgowej w Oslo, Adriana Larson.
Wygładziłam rogi leżącej przede mną
kartki. Wyniki sekcji zwłok, które otrzymałam faksem poprzedniego wieczoru. Co powiedzieć? Czego nie mówić? Jedno
słowo mogło albo wszystko zepsuć, albo doprowadzić nas do osób, które wskażą
nam odpowiedni trop. Jakikolwiek trop.
Lata spędzone na pracy dla prokuratury nauczyły mnie, że zawsze znajdzie się
ktoś, kto widział lub słyszał coś ważnego, choćby nie zdawał sobie z tego
sprawy. Jednak nadmiar informacji, który przedostanie się do mediów, dałby
mordercy przewagę. On znałby każdy nasz krok, podczas gdy my bylibyśmy jak
dzieci we mgle, próbujące wyśledzić go po omacku.
- Ciało Ingrid Eriksson zostało
znalezione we wtorek rano tuż przy skoczni narciarskiej, na terenie której
właśnie się znajdujemy.
Rozległy się podekscytowane szepty. Trzeba było powiedzieć po prostu, że to
Vikersund. Może wtedy nikt by nie sikał w gacie i nie szukał trupa pod
krzesłem.
Odchrząknęłam.
- Rozległe obrażenia w części
potylicznej czaszki świadczą o tym, że została uderzona z dużą siłą w głowę.
Nie stwierdzono innych uszkodzeń ciała.
Kolejne rzucone w przestrzeń
pytania. Skrzywiłam się z niesmakiem. Pierwszy
raz na briefingu? Holtaas uśmiechnął się złośliwie i przypomniał o planie
przebiegu konferencji, po czym dał mi znać, żebym kontynuowała.
- Póki co nieznane są przyczyny zbrodni. Podczas
badań patologicznych nie znaleziono śladów gwałtu, zatem wykluczyliśmy morderstwo
na tle seksualnym. Wszystkich, którzy wiedzą cokolwiek mogącego mieć choćby
najmniejszy związek ze sprawą prosimy o kontakt z policją lub prokuraturą. Liczymy
także na wzmożoną czujność i współpracę mediów. Mój numer telefonu mają państwo
podany w teczkach prasowych. Dziękuję bardzo.
Oddałam mikrofon rzecznikowi
policji, który spojrzał na mnie z wdzięcznością. Wyglądał na zadowolonego z
tego, że moja przemowa była trzy razy krótsza od niemal półgodzinnego monologu
Ibsena. Najwidoczniej i jemu nie na rękę była zwołana przez Normana
konferencja.
- Czy są jakieś pytania?
Spora część jednocześnie podniosła ręce.
Pozostali albo od razu zaczęli pytać, albo wymieniali porozumiewawcze
spojrzenia. Holtaas skinął głową w kierunku szpakowatego blondyna,
wyglądającego jakby miał zaraz zacząć lewitować nad krzesłem.
- Jesteście pewni, że sprawca jest jeden?
– zapytał ten, nie siląc się nawet na podanie nazwy redakcji. – Może to
zorganizowana grupa?
-
Nie wykluczamy niczego – przyznał Norman. – Ślady DNA, które znaleźliśmy przy
ofierze należą do jednej osoby, ale bierzemy pod uwagę fakt, że sprawców mogło
być więcej.
-
O jakich śladach mowa? – drążył temat.
-
Tego już nie możemy zdradzić.
Dziennikarz zmrużył oczy i zrobił
oburzoną minę. Najwidoczniej spodziewał się, że bez problemu uzyska odpowiedź
na każde pytanie. Już miał wyrazić na głos swoje niezadowolenie, kiedy odezwała
się młoda kobieta w koszuli z logo VG.
- Nie obawiacie się, że to nie było
przypadkowe morderstwo jednej dziewczyny? Co, jeśli wkrótce pojawi się kolejna
ofiara?
-
Gdybyśmy potrafili przewidzieć każdy krok sprawcy, nie siedzielibyśmy tutaj –
odparłam. – Robimy wszystko, żeby zapobiec kolejnym morderstwom, jeśli takie mają mieć miejsce.
Dlatego prosimy wszystkich o wzmożoną czujność. Jeżeli ktoś ma informacje
mogące mieć jakikolwiek związek ze sprawą, powinien natychmiast nas o tym
powiadomić.
Na chwilę zapadła cisza. Niektórzy
skrzętnie coś notowali, a inni siedzieli rozparci na krzesłach, bawiąc się
dyktafonami. W końcu rękę podniósł siedzący w kącie brunet. Holtaas skinieniem
głowy udzielił mu głosu.
- Sindre Lindland z dziennika Aftenposten – przedstawił się, a ja z
aprobatą pokiwałam głową. – Mam pytanie do prokurator Larson. Mówiła pani o
obrażeniach, jakie znaleziono na ciele ofiary, ale nie wspomniała pani, czym
zostały spowodowane. Czyżby narzędzie zbrodni było policji i prokuraturze
nieznane?
Czułam na sobie wzrok Normana. Dosłownie
świdrował mnie spojrzeniem, próbując w ten sposób zamknąć mi usta. Wyluzuj, stary. Przecież pamiętam, jaki był
plan.
- Proszę mi wybaczyć, ze względu na dobro
śledztwa nie mogę udzielić państwu żadnych informacji na ten temat – odparłam.
Po sali po raz kolejny przebiegł
szmer. Trzymane w dłoniach dyktafony i długopisy zamarły. Widziałam wybałuszone
z ciekawości oczy dziennikarzy. Doskonale wiedzieliśmy, że zakazany owoc
smakuje najlepiej, dlatego uznaliśmy, że nawet słowem nie wspomnimy w naszych
przemówieniach o narzędziu zbrodni. Szkoda tylko, że wśród głupkowatych
pismaków znalazł się jeden, który musiał znaleźć się jeden spostrzegawczy i o
to nieszczęsne narzędzie zapytać. A my nie mieliśmy zamiaru informować
mordercy, że znaleźliśmy w krzakach jego bejsbola. Dziennikarze najwidoczniej
nie zrozumieli naszych intencji, bo już kolejny z nich wstał z miejsca, gotów
drążyć temat. Reszta zamilkła, z podekscytowaniem nadsłuchując odpowiedzi.
- Dagbladet – rzucił nazwę redakcji. - Czy przez tę wymijającą
odpowiedź mamy rozumieć, że tak naprawdę nie macie nic oprócz martwego ciała?
Miałam ochotę złapać smarkacza za
ucho i wyprowadzić z sali. Już szykowałam się do wstania z miejsca, kiedy
Norman nachylił się nad mikrofonem, by zabrać głos.
- Tak jak powiedziała prokurator
Larson, niektóre szczegóły śledztwa muszą pozostać utajnione. Proszę pamiętać,
że sprawa toczy się o morderstwo.
-
Czy nie uważacie, że ukrywanie przed mediami istotnych faktów spowoduje, że nie
będziemy chcieli z wami współpracować?
-
Proszę powiedzieć mi, ile ma pan lat? – zapytałam, po czym kontynuowałam, zanim
Norman zdołał wyrwać mi mikrofon z ręki: - Bo zasada ‘coś za coś’ obowiązywała
w przedszkolu, a sprawa Ingrid Eriksson nie ma nic wspólnego z dziecięcymi
gierkami. Czy są jakieś pytania niezwiązane z narzędziem zbrodni?
Kilka osób podniosło się z miejsc i
wyszło, pozostali siedzieli z niezadowolonymi minami. Nikt się nie odezwał. Niektórzy
wyglądali tak, jakby chcieli podnieść rękę, ale ostatecznie zrezygnowali.
Henning Holtaas potoczył wzrokiem po sali, po czym sięgnął po mikrofon.
- Skoro nie ma więcej pytań,
konferencję uważam za zakończoną. Zarówno komendant Ibsen, jak i prokurator Larson
są do państwa dyspozycji.
Ledwo przekroczyłam próg sali
konferencyjnej, a już ktoś jedną ręką zakrył mi usta, drugą chwycił mnie za
ramię i zaciągnął za szeroki betonowy filar podtrzymujący sufit pawilonu. No gdzie tak w biały dzień?! Niewiele
myśląc zamachnęłam się i władowałam w kolano napastnika stopę obutą w czółenko
na szerokim obcasie. Usłyszałam pisk i poczułam, jak uścisk na moim barku się
poluźnia.
- To był dowcip, czy próba
przyznania się do winy? – zapytałam, wpatrując się w skaczącego na jednej nodze
Hilde. – Bo jeżeli chciałeś się przywitać, to wystarczyło powiedzieć: ‘Cześć
Ada, miło cię widzieć!’.
-
Cicho! – syknął, rozmasowując obolałe miejsce. – Wolałbym, żeby Alex nie
wiedział, że tu jestem. Powiedział, że mam trenować, a nie zajmować się
głupotami.
-
Głupotą jest dla niego morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, czy znajomość
ze mną?
-
Wszystko, co nie jest bezpośrednio związane z Pucharem Świata – odparł. – Także
ten… Wpadłem na chwilę i w tajemnicy.
-
Stary, nie doceniasz paparazzo. – Obróciłam Hilde w stronę fotografa dokładnie
w momencie, w którym zaskoczyła migawka aparatu. Tom tylko jęknął na widok
wycelowanego w nas obiektywu. – Zobaczysz, jutro będziemy sławni!
-
Ja już jestem – obruszył się i wypiął dumnie pierś.
-
Ach, no tak, zapomniałam – westchnęłam. – Naczelny buloklep i dupcyngier kadry
narodowej.
-
Trochę szacunku, dobra? – Hilde zaczerwienił się ze zdenerwowania. – Właśnie
wróciłem z bardzo udanych zawodów w Sapporo. No i zająłem trzecie miejsce w
Turnieju Czterech Skoczni. Mogę pokazać ci medal!
-
Ty mi lepiej nic nie pokazuj, zostaw to dla swoich dziewczyn – parsknęłam.
-
Rany, Ada… - jęknął, uderzając się otwartą dłonią w czoło.
-
Dobra, nieważne. – Machnęłam ręką. – A tak właściwie, to co ty tutaj robisz,
skoro twój szanowny trener każe ci ryzykować złamaniem karku?
-
Chciałem cię usłyszeć i… Jejku, byłaś super!
Zrobiło mi się naprawdę miło. Przez
krótki okres naszej znajomości, Hilde zdążył już skrytykować u mnie wszystko,
poczynając od ubrań, poprzez fryzurę, a na charakterze kończąc. Kiedy więc w
końcu usłyszałam w jego głosie szczerą aprobatę, poczułam się jak na rozdaniu
Oscarów. Brakowało tylko statuetki. Bo sama tomowa obecność, to raczej marna
nagroda.
- Dz-dzięki – wydukałam, nie bardzo
wiedząc, co powiedzieć.
Wkrótce jednak otrząsnęłam się z amoku,
klepnęłam Toma w ramię i ruszyliśmy korytarzem, bo już kolejny fotograf
szykował się do zrobienia zdjęcia. Wolałabym, żeby nie udokumentowano mnie
rumieniącej się przy skoczku. A już na pewno nie przy Hilde.
- Skąd w ogóle wiedziałeś o konferencji?
-
Od Alexa – odparł, wzruszając ramionami.
-
Ta, jak sam stwierdził, głupota zaprzątnęła jego uwagę? – zdziwiłam się.
-
Zrzędził coś o snobach i panoszeniu się na jego terenie – przyznał Hilde, po
czym szybko dodał: - Ale nie bierz tego do siebie! Twoje wystąpienie było w
dechę, serio! Koleś z Dagbladet to
się mało nie popłakał, tak mu dowaliłaś!
-
Luzik, Tom, mało mnie obchodzi jego opinia – odparłam. – Odnoszę wrażenie, że
już w młodości zapodział gdzieś mózg. Może wypadł mu przez ucho podczas
któregoś z dłuższych skoków?
-
Jakby jakikolwiek z jego skoków można było nazwać dłuższym – zachichotał Hilde.
-
Co takiego? – Zatrzymałam się tak raptownie, że idący za mną dziennikarz w
ostatniej chwili mnie wyminął, unikając tym samym parkowania na moich plecach.
-
No, jakby to powiedzieć… - Podrapał się po wciąż drżącym mu ze śmiechu
podbródku - Alex to raczej spadał niż skakał.
-
Taki był kiepski?
-
Kiepski to w tym przypadku komplement – odparł. – Po dwóch sezonach skończył
karierę, bo odkrył, że nawet jego babcia skoczyłaby dalej. Ze sztachetami od
płotu przywiązanymi do kapci.
Parsknęłam śmiechem, a woda, której
usiłowałam się napić poszła mi nosem.
- Tylko nie chwal się za bardzo, że
ci to powiedziałem, okej? – wymamrotał. – Niby to żadna tajemnica, wystarczy
spojrzeć w statystyki, ale wiesz… Jak ktoś nie spojrzy, to nie wie, co nie?
-
Nie mam pojęcia, komu mogłabym o tym powiedzieć. Moi znajomi ograniczają się do
skoków po piwo – przyznałam. – Ale ja sama poczułam się lepiej z tą wiedzą,
dzięki.
Na dworze gęsto sypał śnieg, a do
tego wiał silny wiatr. Gdy doszliśmy do domku skoczków, oboje wyglądaliśmy jak
bałwany. Hilde nawet marchewkę wyciągnął z kieszeni, ale zamiast przez nią
oddychać, pogryzał ją sobie w najlepsze, chrupiąc przy tym nieziemsko. Kiedy
odłamał połowę warzywa i wyciągnął ją w moją stronę, odmówiłam. Bóg jeden raczy
wiedzieć, co wcześniej znajdowało się w tej kieszeni.
- Chodź, chłopaki chętnie cię
poznają – powiedział Tom, kładąc dłoń na klamce.
-
Lepiej nie, bo trener się wkurzy, wywali was wszystkich z kadry i sam będzie
musiał skakać – odparłam. – A naród tego nie wytrzyma. W dodatku on chyba nawet
Norwegiem nie jest, co nie?
-
Przestań pieprzyć i chodź, chociaż na chwilę!
-
Nie, serio Tom, mam mnóstwo roboty – powiedziałam. – Innym razem.
-
Jutro?
-
Może, zobaczymy.
-
Zadzwonię do ciebie!
-
Przecież nie masz mojego numeru… - wymamrotałam.
-
Ukradłem to jakiemuś frajerowi! – odparł rozradowany i najwyraźniej bardzo
dumny z siebie, wymachując przy tym teczką prasową.
-
Ekstra…
Skinęłam mu głową na pożegnanie i
czym prędzej oddaliłam się w stronę wyjścia poza teren skoczni. Wolałam, żeby
Hilde nie przypomniał sobie o swojej naturze upartego osła i nie zdecydował się
jednak siłą wciągnąć mnie do domku skoczków. Ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebowałam w obliczu niepostępującego na przód dochodzenia w sprawie śmierci
Ingrid była totalna dekoncentracja spowodowana powłóczystym spojrzeniem niebieskich
oczu.
13 lutego 2004, godzina
01:52
Oslo
Było duszno, papierosowy dym drażnił moje gardło, a
potworne wyrzuty prawie zjadły mi sumienie. Mimo to uśmiechałam się, kiedy
lepkie od potu ciało poruszało się w rytm muzyki tak głośniej, ze aż rozsadzało
uszy. Usilnie powtarzałam sobie, że nie robię nic złego. Że tylko tańczę. Że
tylko odreagowuję. Że czyjaś ciepła dłoń tylko błądzi po moich plecach, coraz
lepiej radząc sobie z barierą w postaci obcisłego topu.
Odrzuciłam głowę do tyłu, by pozbyć się włosów, które
spadły mi na twarz. Spojrzał na mnie spod wachlarza ciemnych rzęs i delikatnie
uniósł kąciki ust, jakby wiedział, że coś mnie trapi i w ten sposób chciał
dodać mi otuchy. W połączeniu z tym, co wyprawiały jego ręce, gest ten wydawał
się być nieco komicznym.
Nagle obrócił mnie i przyciągnął bardzo blisko siebie,
tak że jego usta znajdowały się tuż przy moim uchu.
- Coś jest nie tak? – wyszeptał.
Wszystko było nie tak. Począwszy od niezdanego egzaminu z
prawa karnego, na najpoważniejszej kłótni w całej historii mojego wieloletniego
związku kończąc. Ale nawet morze alkoholu wypite tego wieczora nie było w
stanie skłonić mnie do zwierzeń. Chciałam się bawić, chciałam zapomnieć. Chciałam,
choć to zupełnie niemożliwe, nie żałować.
Pobawmy się w ciuciubabkę z własnym sumieniem!
Stanęłam
na palcach, jedną dłoń opierając na jego torsie, a palce drugiej wplatając mu
we włosy. Nie drążył tematu. Tak, jakby zadane przez niego pytanie wcale nie padło.
A kiedy wargami przywarłam do jego warg nie odsunął się, nie protestował, nie
wyglądał nawet na zaskoczonego.
- Nie ważne – mruknęłam, kiedy w końcu się od siebie
oderwaliśmy. – Tańczmy.
23 stycznia 2013, godzina
13:49
Vikersund
Przy samochodzie czekał na mnie
Norman. Stał oparty o maskę i uśmiechał się triumfalnie.
- Widzisz, udało mi się.
-
Brawo, jesteś najlepszy – mruknęłam, po czym usiadłam za kierownicą, nie
zaszczyciwszy Ibsena nawet spojrzeniem.
-
To nie brzmiało szczerze – stwierdził, w ostatnim momencie wyciągając rękę i
uniemożliwiając mi zatrzaśnięcie się w aucie.
-
Bo nie miało tak brzmieć – odparłam. – A teraz, jeśli łaska, puść te drzwi, bo
chciałabym ewakuować się stąd w trybie natychmiastowym.
Norman posłusznie cofnął dłoń. Nie zdążyłam
jednak nawet odpalić silnika, kiedy drzwi od strony pasażera się otworzyły i
śledczy siedział obok mnie.
- Ibsen, do jasnej cholery, co ty
wyprawiasz?! – krzyknęłam, mając ochotę wypchnąć go z auta. – Wynocha!
-
Pogadajmy.
-
Niby o czym? – Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi. Za nic nie potrafiłam
wymyślić żadnego pozasłużbowego tematu, który mogłabym podjąć z Normanem. – Przed
chwilą gadaliśmy. GODZINĘ.
-
Z dziennikarzami, nie ze sobą.
-
Nie wiem o co ci chodzi i naprawdę nie mam czasu się nad tym zastanawiać –
jęknęłam, a w głowie pojawił mi się wielki znak zapytania. – Także spadaj stąd,
spieszy mi się.
Norman przez chwilę przyglądał mi
się, jakbym zwariowała, ale w końcu uniósł ręce w geście mówiącym ‘próbowałem’
i wyszedł z samochodu. Ledwo trzasnęły za nim drzwi, ruszyłam z piskiem opon.
Gdyby gdzieś w pobliżu stał policyjny radiowóz, zapewne straciłabym prawo jazdy
na jakieś sto lat, nawet jeśli miałabym nie przeżyć choćby połowy z tego.
23 stycznia 2013, godzina
17:01
trasa Vikersund-Oslo
Samochód wypełnił się wyśpiewywaną
przez najpopularniejszy norweski duet komików historią istambulskiego muzyka.
Kątem oka zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Numer nieznany. Wrzuciłam komórkę
do schowka, starając się ignorować nieustające wycie braci Ylvisakerów. W końcu
ucichło, ale zastąpił je dźwięk monofonicznego dzwonka telefonu służbowego. Na
ekranie wyświetlał się ten sam numer. Czego?!
- Larson, słucham? – rzuciłam
niechętnie.
-
Przecież wiem, że to ty – usłyszałam w słuchawce westchnięcie Normana. – Gdzie
jesteś?
-
Niechętna do rozmowy jadę do domu – odparłam. – Dlaczego nie dzwonisz ze
swojego telefonu? Albo nie, nie odpowiadaj! Nie obchodzi nie to. Rozłączam się,
pa.
-
Czekaj, kretynko! – ryknął Ibsen, a ja aż podskoczyłam w fotelu. – Zawracaj,
czekam na ciebie przy skoczni.
-
Co się stało?
-
Ada, nie przez telefon – powiedział zasadniczym tonem. – Przyjedź jak
najszybciej. Do zobaczenia.
Po raz drugi tego dnia Norman
przerwał nasze połączenie. Żołądek podszedł mi do gardła. Nie trzeba było być
geniuszem, aby domyślić się, że stało się coś poważnego. Ignorując podwójną ciągłą odgradzającą od
siebie pasy jezdni i nawet nie patrząc w lusterka zawróciłam samochód.
W pół godziny dotarłam pod
Vikersundbakken. Wydawało mi się, że na dworze jest jeszcze zimniej, niż
powinno, zważając na temperaturę. Ostrożnie przeszłam przez oblodzoną jezdnię,
zmierzając w kierunku grupki ubranych w odblaskowe kamizelki ludzi, stojących
przy wejściu na teren skoczni. Kiedy znalazłam się na tyle blisko, by dojrzeć
to, co znajdowało się u ich stóp, wszelkie słowa powitania uwięzły mi w gardle.
- Jasna cholera… - wybełkotałam.
Idealna biel śniegu kontrastowała z
rozległą czerwoną plamą. W kałuży krwi leżało martwe ciało młodej dziewczyny,
które patolodzy już wkładali do czarnego worka. Zupełnie oszołomiona
przebiegłam wzrokiem po twarzach zgromadzonych, po drodze napotykając
spojrzenie Normana. Skinął głową, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Hilde, zbieraj kolegów i pakujcie narty.
Wracacie do domów.
___________________________
wstyd mi jak niewiemco, że ponad dwa miesiące zajęło mi napisanie tego bullshitu. bo nie łudźmy się - rozdział porywający nie jest. nie usprawiedliwiam się, zamiast tego szykuję tyłek. kopcie mnie w niego, a ja będę zapewniać, że zrobię wszystko co w mojej mocy i klawiaturze, żeby już wkrótce pojawić się z czymś dużo lepszym.
ściskam,
aśka.