niedziela, 23 sierpnia 2015

rozdział 2.

Elina Born & Stig Rästa - Goodbye To Yesterday
21 stycznia 2013, godzina 18:39
Vikersund

            Punktualność. To ma chyba jakiś związek z dyscypliną, prawda? A życie sportowca, to przede wszystkim dyscyplina, w każdym razie tak słyszałam. Dlaczego więc siedziałam sama w najbardziej obskurnym hotelowym pokoju, skoro już od niemal dziesięciu minut którykolwiek z norweskich skoczków powinien kulić się w fotelu i krzyczeć: Ja nic nie zrobiłem! Jestem niewinny!?
            W końcu usłyszałam dochodzące z korytarza kroki, szepty, ktoś wydał z siebie żałosny jęk i drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł Superman z okienka, którego widziałam rano na skoczni. A właściwie to nie wszedł, tylko wpadł jak kula armatnia, prawdopodobnie wepchnięty przez swoich kolegów.
- Dobry wieczór, panie…
- Tom – odparł dziarsko, kiedy w końcu udało mu się złapać równowagę. Odgarnął prawą ręką włosy z czoła, a następnie wyciągnął ją w moją stronę. – Mów mi Tom.
            Rzuciłam okiem na listę z danymi norweskiej reprezentacji. Tom, Tom… O kurde, jakie szczęście, że nie Anders! W takim wypadku dopasowanie nazwiska do tej rozczochranej głowy zajęłoby mi chyba tydzień. Serio, czy w tym kraju jednym z warunków otrzymania licencji skoczka narciarskiego jest posiadanie na pierwsze, drugie, trzecie czy Bóg wie które imię Anders, Andreas lub Andre?
            - Nie jesteśmy na spotkaniu przy kawie, panie Hilde – powiedziałam, całkowicie ignorując jego zastygłą w powietrzu dłoń.
- Och, za chwilę możemy to zmienić! – Najwidoczniej zupełnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ponownie zerknęłam na listę. Nie wytrzymam, zaledwie pięć lat ode mnie młodszy, a zachowuje się, jakby dopiero co skończył gimnazjum. W dodatku z olbrzymim trudem.
- Nie, nie możemy.
- Dlaczego jest pani taka nieprzystępna? – Dobra, użył formy grzecznościowej, ale wcale nie zaczął być przez to mniej irytujący.
- To ja tutaj zadaję pytania – ucięłam, starając się zachować profesjonalny ton. Pajacowaty uśmiech skoczka i luźna poza, w jakiej rozwalił się w fotelu nie ułatwiały mi pracy. – A teraz, panie Hilde, proszę mi powiedzieć, kiedy dokładnie pan i pańscy koledzy przyjechaliście do Vikersund.
            Zabawnie było obserwować, jak marszczy brwi, próbując przypomnieć sobie szczegóły poprzedniego wieczoru. Kolego, przecież to nie było tak dawno temu! Objawy sklerozy jeszcze przed trzydziestką? Oj, niedobrze!
            - Nooo, to było… jakoś przed dwudziestą pierwszą – wydusił w końcu. – Wszyscy byliśmy strasznie głodni, więc namówiliśmy Alexa… to znaczy trenera… żeby pozwolił nam zatrzymać się na jakąś pizzę.
- Gdzie? – przerwałam mu.
- Co? – zgłupiał, wybity z rytmu.
- Ta pizzeria. Gdzie ona jest? Jak się nazywa?
- Aaaa! Od razu na wjeździe do Vikersund, przy takiej małej stacji benzynowej. Nie wiem, jak się nazywa, nie zwróciłem na to uwagi. Ale z całego serca odradzam. Żarcie smakowało jak papier toaletowy. – Wydał jęk obrzydzenia i skrzywił się na to wspomnienie. A ja skrzywiłam się na myśl o tym, że wie jak smakuje papier toaletowy.
- I jak długo tam byliście?
- Ponad godzinę – odparł. – Wie pani, wybór to nie takie hop-siup… Ten nie lubi oliwek, tamten jest uczulony na kapary, a jeszcze inny rzyga po salami. No i samo jedzenie trochę zajęło, bo trudno było to świństwo przełknąć.
- I co było dalej? – zapytałam. Czas najwyższy skończyć tę gadkę o jedzeniu. Od rana miałam w ustach tylko hot doga, kupionego chyba w tej samej spelunie, w której wczoraj zatrzymali się norwescy skoczkowie, bo samo wspomnienie jego smaku do końca życia będzie wywoływało u mnie odruch wymiotny.
- Pojechaliśmy do hotelu i poszliśmy spać.
- Tak od razu? – zdziwiłam się. Grupa dorosłych facetów kładzie się do łóżek zaraz po dobranocce?
- No wie pani, do dzisiaj nie było tutaj żadnej kobiety. – Hilde poruszył znacząco brwiami. Rany, dlaczego matka natura nie obdarzyła mnie szerokimi barami i kwadratową szczęką, jakimi mogła pochwalić się Berta z wydziału organizacyjnego? Może wtedy robaki takie jak ten siedzący przede mną traktowałyby przesłuchania poważniej? Musiałam jednak zdać się na piorunujące spojrzenie, które całe szczęście podziałało i dzieciakowi odechciało się dalszego dowcipkowania. – Chcieliśmy odpocząć po tej nagłej zmianie strefy czasowej.
            Dobra, skakajcu jeden, załóżmy, że ci wierzę.
            - A co działo się dzisiaj od rana?
- Wstałem, zjadłem śniadanie, zrobiłem to, o czym nie powinno się mówić w towarzystwie dam i pojechałem z innymi na skocznię – wymienił jednym tchem i założył ręce za głowę, mając pewnie nadzieję, że to już koniec tortur. O, naiwny.
- Jest pan pewien, że niczego pan nie pominął? – drążyłam, przeglądając swoje notatki.
- Absolutnie – odparł, najwyraźniej przekonany, że nic na niego nie znajdę.
- Czyli nie brał pan udziału w treningu na siłowni? – Ostatkami silnej woli powstrzymałam triumfalny uśmiech, cisnący mi się na usta. – W takim razie co pan robił w tym czasie?
- Ja… - zmieszał się Hilde. Mam cię, cwaniaku! – Kompletnie mi to umknęło! Byłem na tym treningu! Może pani zapytać Alexa!
            Oczywiście, że go zapytam. A jak się okaże, że kłamiesz, osobiście dopilnuję, żebyś to odpokutował. Dwukrotnie!
            - O której godzinie opuścił pan hotel?
- O jedenastej. – Odpowiedział po dłuższej chwili, jakby kilkukrotnie zastanawiał się, czy i tym razem czegoś nie przeoczył. – Nie, zaraz, piętnaście po. To wszystko przez Fannemela. Kretyn zawsze wetknie gdzieś swoje skarpetki i później nie może ich znaleźć…
- Czyli około szóstej rano… - Spojrzałam na niego wymownie, dając mu znak, żeby dokończył.
- …włączałem drzemkę w budziku.
            O, stary, wierz mi, mam to samo.
            - Dobrze, to by było na tyle – stwierdziłam w końcu, przewracając kartkę w notatniku. – Jest pan wolny. Proszę zawołać któregoś z kolegów.
            Hilde jak strzała wybiegł z pomieszczenia. Nie było mi jednak dane nacieszyć się tym, że napędziłam mu stracha, bo oto w drzwiach pojawił się kolejny z reprezentantów Norwegii. Wysoki, ciemnowłosy… Długopis, którym się bawiłam wypadł mi spomiędzy palców i potoczył się pod fotel. Cholera jasna, Ada, weź się do roboty! I to głębokie spojrzenie… Kiedy znalezionym w torebce pogryzionym ołówkiem stawiałam znak x przy nazwisku ‘Bardal’, wciąż trzęsły mi się ręce.

23 stycznia 2013, godzina 22:00
trasa Vikersund - Oslo

            Wyłączyłam radio, w którym właśnie rozpoczęto nadawanie nocnego serwisu informacyjnego. Dobra, tak naprawdę to na oślep uderzyłam w nie pięścią, szczęśliwie trafiając w przycisk uwalniający mnie od tego steku bzdur. W przeciągu całego dnia już trzykrotnie słyszałam wiadomość o Ingrid, która dla mediów była anonimową martwą kobietą znalezioną dzisiejszego ranka w pobliżu mamuciej skoczni narciarskiej w Vikersund. Nic konkretnego nie wiedzieli, a i tak postanowili zrobić z tego newsa dnia. W kółko mówiono o brutalnym mordzie i okropnej prokuraturze, która nie chciała udzielić żadnych informacji dotyczących przebiegu śledztwa. Tak jakbyśmy po kilku godzinach od zdarzenia mogli dowiedzieć się czegoś konkretnego, z rozmiarem ubrania sprawcy włącznie.
            Po raz kolejny w swojej karierze zapłakałam nad głupotą dziennikarzy. Ile czasu jeszcze minie, aż te hieny nauczą się, że o poważnych przestępstwach nie rozmawia się z przypadkowymi pismakami, którzy biegają z dyktafonami szukając sensacji? Prokuratura to nie zbiorowisko celebrytów. Debili - owszem, ale nie celebrytów. Od zawsze świetnie radziliśmy sobie bez fotoreporterów.
            Naprawdę miałam już dosyć tego dnia. Mocniej wdepnęłam pedał gazu, aż wskazówka prędkościomierza zatrzymała się na granicy dopuszczalnej szybkości. Chciałam znaleźć się w domu najprędzej jak to możliwe, bez utraty prawa jazdy. Odsiadka w więzieniu też była kiepskim pomysłem, zważając na fakt, że liczba spraw zgłaszanych do prokuratury rosła z dnia na dzień.
            Niemal podskoczyłam z radości mijając tablicę z napisem ‘Oslo’ i uczyniłam to po raz kolejny wjeżdżając na teren osiedla, na którym mieszkałam. Wcisnęłam guzik przypiętego do breloczka od kluczy pilota, a brama prowadząca do strzeżonego parkingu otworzyła się z metalicznym dźwiękiem. Humor popsuł mi się na widok Toyoty Corolli zaparkowanej na moim stałym miejscu. Zaklęłam pod nosem. Chyba będę musiała złożyć niezbyt miłą wizytę sąsiadowi z pierwszego piętra.
            Poszukiwanie wolnego miejsca nie zajęło mi dużo czasu, niemniej jednak musiałam zaparkować dużo dalej od wejścia do klatki schodowej niż zazwyczaj, co oznaczało taszczenie pudła pełnego sądowych akt przez pół parkingu.
            - Dobry wieczór – rzuciłam do staruszka siedzącego w pomieszczeniu dla dozorcy. – Jeszcze w pracy?
- Czekałem, aż panienka wróci, żeby mieć pewność, że nic się panience nie stało – odparł, przytrzymując mi drzwi, abym mogła wejść do klatki. – Tyle się ostatnio złego dzieje na świecie… Słyszała panienka o tej Ingrid, co to ją dzisiaj znaleziono martwą w Vikersund?
- Coś mi się obiło o uszy – uśmiechnęłam się znacząco. Dobrze wiedziałam, że w środku aż pali się, żeby wypytać mnie o szczegóły.
- To panienka prowadzi tę sprawę? -  udał zdumienie.
- Tak się jakoś złożyło – odparłam. A widząc, że oczy staruszka zrobiły się wielkie jak spodki, szybko zgasiłam jego ciekawość. – Ale niestety nie mogę panu nic na ten temat powiedzieć.
- Rozumiem, rozumiem – pokiwał głową, po czym dodał konspiracyjnym szeptem: - tajemnica służbowa.
- Coś w tym rodzaju.
- Okropna sprawa – westchnął. – Mam nadzieję, że szybko złapiecie tego zwyrodnialca.
- Zrobimy co w naszej mocy.
- Niech panienka na siebie uważa.
- Pan też powinien o siebie zadbać – odparłam. – Proszę natychmiast wrócić do domu i porządnie się wyspać.
- Tak zrobię, tak zrobię. Spokojnej nocy.
            Skinęłam mu głową na pożegnanie i zaczęłam wspinać się po schodach, dźwigając ważące chyba tonę pudło. Gdy w końcu zasapana stanęłam przed drzwiami mieszkania, rękoma niemal dotykałam podłogi i czułam, że kolka zaraz rozerwie mi bok. W dodatku przed wejściem do klatki schodowej wdepnęłam w kałużę roztopionego śniegu i w prawym bucie zrobiło mi się małe jezioro. Nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, żeby w końcu położyć się do łóżka z kubkiem gorącej herbaty w ręce. I w suchych skarpetkach.
            Wszystko byłoby fantastycznie, naprawdę. Klucze znalazłam od razu, ledwo wsadziłam rękę do torebki. Pierwszy włożony do zamka pasował jak ulał, a po przekroczeniu progu mieszkania udało mi się nie wylądować w ustawionych w przedpokoju workach ze śmieciami. Pogwizdując pod nosem otworzyłam szklane drzwi szafy przesuwnej i spróbowałam włożyć karton z aktami na najwyższą półkę. W myślach robiłam już przegląd lodówki i wymyślałam łóżkowe pozycje najbardziej dogodne do trawienia mrożonej pizzy. Jeszcze raz pchnęłam z całej siły. Pudło wskoczyło na półkę. Eureka! Nagle coś przeleciało tuż obok mojego prawego ramienia i z hukiem rozbiło się o podłogę.
            I wtedy wiedziałam już, że wcale nie będzie tak super, jak mi się na początku wydawało. Na podłodze, tuż obok mojej stopy leżała rozbita ramka ze zdjęciem. Wierzchem dłoni starłam kurz, który osadził się na szybce. Odłamki szkła przecięły mi skórę, ale nawet nie poczułam bólu. Uodporniłam się, kiedy dziewięć lat temu ktoś wziął nóż i wsadził mi go prosto w serce. A później przekręcił, tak na wypadek jakby moje cierpienie nie było wystarczające. Odsunęłam tylko rękę, by kroplami krwi nie poplamić fotografii.
Pajęczyna pęknięć pokryła kręcone włosy, roześmianą twarz, opalone ramiona. Jego całego pokryła i zabrała nie wiadomo gdzie. A ja cały czas liczyłam na to, że jeszcze wróci. Z rozmachem otworzy drzwi, pośrodku korytarza otupie buty ze śniegu i zacznie przeszukiwać kuchenne szafki w poszukiwaniu zielonej herbaty, chociaż zawsze stawiał ją na blacie obok mikrofalówki. I znowu będziemy razem siedzieć zimą na balkonie i jeść lapskaus prosto z garnka.
Doskonale pamiętałam ten okropny dzień. Najgorszy w moim życiu. Poranek, kiedy obudziłam się po jednej z kolejnych naszych kłótni i zobaczyłam obok siebie puste miejsce. Na poduszce nadal odciśnięty był ślad po Jego głowie, ale Jego samego nie było. Przedpołudnie, kiedy prasowałam koszule, pomimo prania wciąż pachnące Jego perfumami. Popołudnie, kiedy czekałam na niego ze stygnącą zupą. Wieczór, kiedy wiedziałam, że już nie wróci.
Zacisnęłam powieki, chcąc powstrzymać łzy. Ale, co dziwne, ani jedna nie cisnęła mi się do oczu. Tylko coś ścisnęło mnie w żołądku. Tak jakbym miała wyrzuty sumienia, że myśl o Nim nie potrafiła już zmusić mnie do płaczu. Czy zapomniałam? Chyba nie. Może ból ustał, uśpiony przez upływ czasu? Ale czy to w ogóle możliwe?
Stop. Wyciągnęłam zdjęcie z potłuczonej ramki i schowałam je w dolnej szufladzie komody, pod instrukcją obsługi ekspresu do kawy. Szufladzie, której nigdy nie otwierałam. Po to, żeby już sobie nigdy nie przypomnieć. Naiwna.
Powlokłam się do sypialni, nie ściągając nawet butów. Odechciało mi się wszystkiego – ciepłej herbaty, suchych skarpetek, mrożonej pizzy… Marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć i obudzić się następnego dnia nie pamiętając o tym przeklętym zdjęciu i o Nim, znikającym nagle z mojego życia.
           
22 stycznia 2013, godzina 6:54
Oslo

            What's the sound? Is it him? Did you see a shadow moving?
Obudziłam się czując, że lewa ręka, na której spałam totalnie mi zdrętwiała. Co za kretyn robi mi dyskotekę pod oknem od bladego świtu?
Everybody - quiet, quiet! Can you hear him? Mr. Toot!
Przewróciłam się na bok i uchyliłam lewą powiekę. Ekran mojego leżącego na poduszce telefonu był podświetlony. Okej, to nie dyskoteka. Po prostu ustawiłam debilny dzwonek. Tak bardzo chciałam zignorować połączenie i nie odebrać, ale niesamowicie irytująca muzyczka i świadomość tego, że sprawa może być pilna sprawiły, że jednak sięgnęłam po komórkę.
- Czego? – warknęłam do słuchawki, nawet nie sprawdzając kto dzwoni.
- Też się cieszę, że cię słyszę - odpowiedział mi głos, który zidentyfikowałam jako głos Normana.
- Aż tak się za mną stęskniłeś?
- Ta, rozmowa z tobą, to na mojej liście rzeczy do zrobienia punkt równie ważny jak poranna kawa – mruknął.
- To mogłeś najpierw odhaczyć tę kawę, a później do mnie zadzwonić, bo szczerze mówiąc jestem teraz bardzo zajęta.
- Śpisz?
- Nie, poluję na słonie.
            Norman westchnął i zapewne przewrócił oczyma.
            - Za godzinę widzimy się w prokuraturze – zakomenderował. – Chłopaki coś dla nas mają.
- A która jest? – jęknęłam, pocierając oczy wierzchem dłoni.
- Prawie siódma.
- Mam nadzieję, że ich odkrycie sprawi, że opadnie mi szczęka, bo jak nie, to ty będziesz zawartość swojej zbierał z podłogi.

5 komentarzy:

  1. Ada. Jest. Super.
    Pomijając tą smutną część, do której zaraz wrócę i ładnie się odniosę (a przynajmniej będę próbować), to ja bardzo lubię charakterne babki! Sarkazm, pewność siebie i ten specyficzny humor. Czyli jest idealnie!
    A co do "Niego"; mam dziwne przeczucie, że ten "On" może coś w przyszłości namieszać, a jeśli nie on sam, to wspomnienie o nim, które w Adzie mimo wszystko ciągle żyje i te, bagatela, 9 lat równie dobrze mogłyby być 9 dniami, dla kogoś, komu tak zależało i kto tak pamięta. No i chyba tęskni.
    Czekam na więcej.
    A Tom jest super! No, ale to Tom, więc to jakby oczywista oczywistość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oho, Ada jest super, a Tom jest super.
      No nic, wybacz mi mój zasób słownictwa.

      Usuń
  2. "Stawiam paczkę żelek na to, że Supermanem wystającym z okna jest Hildeła." Czyli, że miałam rację i teraz muszę kupić paczkę żelek? Faken sziten, no ale cóż, MIAŁAM RACJĘ. I hohoho, jak to z tym naszym Tomeczkiem podśmiechujkowo tutaj jest i wesoło o i jaki ten Tomeczek jest GÓPI. Raaany, troszkę smarknęłam ze śmiechu na scenie przesłuchania Hilde. Ale tylko troszkę. No bo Hilde + przesłuchanie czyt. zachowanie powagi i mówienie prawdy... *smark* "Wstałem, zjadłem śniadanie, zrobiłem to, o czym nie powinno się mówić w towarzystwie dam i pojechałem z innymi na skocznię" czyli z życia skoczka wzięte, proza życia i te sprawy.
    Anyway, scena z Hildełą wygrywa paczkę żelek! Kocham, kocham i jeszcze raz kocham. I tylko żałuję, że nie napisałaś przesłuchiwania takiego, hm, Stjernena (twarz nieskalana myślą) albo Fannemela (głowa skalana myślą aż do rozrostu gruczołu).
    No, ale potem było smuteczkowo trochę, co w sumie jest potrzebne, bo Ada to wdechowa laska, która ma swoją historię i wcale nie jest taką postacią "hihi" i "haha", tylko w tym wszystkim kryje się odrobina nieszczęścia i smutku. Igor zabiłby mnie za to zdanie długopisem i powiesił przed wejściem do instytutu na szaliku jako przykład studenta dziennikarstwa, który nie potrafi pisać krótko, zwięźle i na temat. Cusz. Lubię Adę, a nawet ją bardzo lubię i bardzo, ale to bardzo czekam na to, co "chłopaki mają" w prokuraturze. I na jakieś sceny Ady ze Szteklem czekam też. I na resztę Norów. Och, no wiesz.
    Ściskaaaaaaaam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Blogger mnie nie lubi i nie pokazał informacji o nowym rozdziale, więc jestem ogromnie szczęśliwa, że cię zaobserwowałam na tt, bo tak bym pewnie przegapiła! Ale wracając do tego, co się tu działo - do zgrywającego się Hildeły (on chyba nie umie inaczej!), który chyba musi wylądować na liście podejrzanych, ale kierując się pierwszą zasadą kryminałów to chyba powinnam wykluczyć i jego Stoeckla, a może i nawet Bardala? Bardala, który zdaje się być tym panem z rozbitego zdjęcia w mieszkaniu Ady i tylko to na razie zdaje się łączyć z skoczków z nią, a z morderstwem nic, prócz miejsca zbrodni... No cóż, trzeba czekać!

    http://zalegly-kurz.blogspot.com/
    http://platki-sniegu.blogspot.com/
    http://goodbye--to--yesterday.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem pod wrażeniem klimatu jaki wpriwadziłaś w tej historii! Przesłuchanie jakie Ada prowadziłą z Hilde było w stylu Herkulesa Poirot :D Ja być moze jestem zbyt podejrzliwa, ale po obejrzeniu masy thillerów i przeczytaniu setki kryminałów myślę, że postać dozorcy jest podejrzana (a to pewnie bogu ducha winny człowiek :p)
    pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń